Chwyciłem ją kiedyś na lotnisku, przed podróżą do Francji. Miałem wprawdzie już w plecaku zupełnie inną książkę, ale patrząc na okładkę, tytuł i opis, w jednej chwili poczułem, że na pokładzie chcę przeczytać właśnie coś takiego, o życiu w zgodzie z naturą, na wsi. A że wśród owiec? Cóż, może być wśród owiec.
To jest moje życie. Nie chcę innego.
Każdy chciałby móc coś takiego powiedzieć. Co ciekawe, dla każdego to zdanie można oznaczać coś innego, a nikt nie powinien dawać sobie prawa do oceny czyjegoś życia. Może tej drugiej osobie właśnie tak jest dobrze, może właśnie w takim życiu czuje się szczęśliwa. I fajnie. Nie każdy musi zostać pasterzem, ale też nie każdy musi czuć się dobrze robiąc karierę w wielkim mieście. A „moje życie” wcale nie musi oznaczać życia łatwego, ważne jednak, żeby było „moje”. Bo przecież na dłuższą metę nie sposób żyć czyimś życiem.
Autor, James Rebanks, długo szuka, trochę się miota, zmienia swoje życie. Może dlatego tak mi się spodobała ta historia, bo trochę utożsamiałem się z jej bohaterem. Rebanks z jednej strony opowiada o życiu na farmie, o rasach owiec, o ich strzyżeniu, o ciężkiej pracy w głębokim śniegu, jak i harówce podczas żniw, a z drugiej – nagle staje się studentem Oxfordu, który podejmuje swoją pierwszą pracę w Londynie i patrzy na cały ten świat „City” jakby z boku. Jakby w nim był, ale nie potrafił w nim uczestniczyć. Urzekł mnie taki cytat:
Było to jedyne lato, które kiedykolwiek spędziłem poza farmą, i zarazem chyba najdziwniejszy okres w moim życiu. Nie znałem w Londynie nikogo i nigdy nie chciałem tam mieszkać. Nie tak sobie wyobrażałem swoje życie, ale nie miałem innego wyjścia. Być może Bogowie chcieli mi pokazać, jak ciężko żyje się innym ludziom, żebym jeszcze wyraźniej zobaczył, co mam. Po raz pierwszy zrozumiałem, dlaczego ludzie uciekają do miejsc takich jak Kraina Jezior. Zrozumiałem, po co są parki narodowe - aby, ci którzy żyją, jak ja żyłem przez te parę tygodni, mogli choć przez chwilę poczuć wiatr we włosach i słońce na twarzy
Niedługo minie półtora roku odkąd mieszkamy w górach. Za każdym razem, gdy jedziemy po coś do Warszawy, to wystarczają mi 2-3 dni, żeby poczuć dokładnie to samo…