Pierwszy, rozgrzewkowy etap Gwiazdy Południa to czasówka startująca ze Stryszawy – 6,5 kilometra na szczyt Surzynówki. 425 metrów w pionie.
Zdjęcie otwierające: Zbyszek Kowalski
Przyjeżdżając na Gwiazdę Południa nie byłem w jakiejś nadzwyczajnej formie. Czułem jeszcze w nogach weekendowy wyścig w Łopusznej. Zdecydowanie nie byłem wystarczająco wyjeżdżony, ale też nie było tragedii. Przez dwa miesiące chwilowych pobytów w górach udało mi się kilka razy pobiegać i pojeździć, więc minimalny poziom siły zbudowałem. Startując w etapówce nastawiałem się na rozkręcanie z wyścigu na wyścig, trzymanie możliwie równego poziomu i szukanie cennych minut tam, gdzie inni będą je tracić – czyli w technicznych zjazdach, podejściach z rowerem i na punktach żywieniowych.
Czasówka
Tych ostatnich na czasówce akurat nie było, bo dystans był za krótki, a i podchodzić też nie było gdzie, bo wszystko pięknie dawało się podjechać. Tak więc bez większych ceregieli trzeba było wjechać na górę i zobaczyć, co pokażą inni. Z czasówką uporałem się w czasie minimalnie powyżej 30 minut, a zwycięzca wykręcił 23:43. Przepaść. Zająłem 42 miejsce na 156 osób. Nie najgorzej, ale też bez rewelacji. Na szczęście kolejne etapy będą poważniejsze.
Jałowcówka
Po czasówce pojechaliśmy na obiad do Suchej Beskidzkiej. Polecamy restaurację Magnolia, świetne jedzenie. A później na nocleg do Jałowcówki – Centrum Aktywności PSYchoruchowej – pięknego domku położonego pośrodku gór, bez zasięgu telefonii komórkowej. Na kolejne etapy miałem już zamiar dojeżdżać ze Szczawnicy, ale że czasówka startowała o 16-tej, a kolejny etap o 10-tej rano, to nie opłacało się wracać do domu.